Nie ma prawa jazdy i motocykla, mimo to odbyła podróż motocyklową przez Słowację, Ukrainę i Węgry do Rumuni. Karolina Borsukowicz opowiada o swojej podróży z przyjaciółmi. Spotkanie z podróżniczką odbyło się w filii nr 5 Biblioteki Elbląskiej na Zawadzie w cyklu „Podróże dalekie i bliskie – opowieści elblażan.”
Wyruszyli w cztery motocykle i pięć osób. Niestety, jeszcze w Polsce, jeden motocykl uległ awarii i musiał zawrócić. Pogoda w Polsce ich nie rozpieszczała. Cały czas padał deszcz, ale już po stronie słowackiej pojawiło się słońce, które im towarzyszyło aż do powrotu i przekroczenia granicy z Polską.
Karolina nie ma prawa jazdy na motocykl i nie ma własnego jednośladu. Podróżowała jako pasażer. Przy tej okazji otrzymała funkcję nawigatora. Kontrolowanie trasy podczas jazdy jest trudnym zadaniem, więc nie obyło się bez pomyłek. Zaraz po opuszczeniu Polski, na Słowacji zamiast do Węgier trafili na Ukrainę. Takich wypadków zdarzało się więcej. Przez te błędy pomylili swój cel podróży czyli trasę Transalpina z inną drogą. Nie żałują, bo udało im się przez to zwiedzić inne rejony Rumunii, równie ciekawe. Jak wspomina Karolina - dzięki temu nadal jest motywacja, aby tam wrócić.
Karolina opowiada, że Rumunia to piękny kraj. Czasem widokami przypominający Szwajcarię. Serpentynowe drogi wspinające się pod górę, skręcające pod kątem niemal 180 st., góry, przełęcze. Z drugiej strony jak Indie. Brak organizacji ruchu, wałęsające się bez właściciela krowy, czy konie przyjeżdżające po swojego właściciela do baru. Wielkim minusem jest dość powszechny bałagan i brud, który nieco psuje obraz tego kraju.
Zapytałem Karolinę, dlaczego podróż motocyklem jest dla niej tak bardzo atrakcyjna. Czy nie lepiej i wygodniej jest podróżować samochodem?
Na motocyklu trzeba cały czas uważać, pilnować się. Nie powiem, że czuć wiatr we włosach, bo w kasku go nie czuć, ale jest to pewne poczucie wolności. Kiedy motocykl na przykład wchodzi w zakręty, to jest większa dawka adrenaliny. To pobudza. Motocykl wszędzie wjedzie, wszędzie się zmieści. Na trasach, które przemierzyliśmy, zwykły samochód nie dałby rady. Samochód jest dla wygodnych. Aby mieć poczucie przygody to zdecydowanie polecam motocykl.
Jak odbierali was miejscowi. Mi osobiście, podróżujący motocykliści bardziej kojarzą się z podróżnikami niż turystami?
Sam strój już budzi zainteresowanie. Ludzie są bardziej życzliwi. Traktują nas nie jak stonkę turystyczną tylko, ale faktycznie jak podróżników.
Czy to jest twoja pierwsza podróż? Jesteś typem „szwędacza”?
Na motocyklach zwiedziliśmy już całą Polskę. Jeśli chodzi o zagranicę, to Rumunia była pierwsza. Bardzo lubię podróżować. Wiadomo, że finanse nie zawsze pozwalają na dalekie wycieczki. Ale za to podróżuje po Polsce: z plecakiem, rowerem, autostopem.
Nie masz prawa jazdy i nie masz motocykla, czy jest to twoim marzeniem? Jakiś szczególny model ci się marzy?
Marzenie? Jak najbardziej! Jeśli chodzi o motocykl to raczej typu enduro, np. Honda Dominator. Jest zgrabny, lekki i kobieta da sobie z nim radę. Większy model (Honda Transalp, Africa) jest dla mnie za ciężki. W Rumunii, kolega dał mi się przejechać Yamahą Tenere, ale to już nie na moje siły.
Czy zgodzisz się ze zdaniem „im gorzej tym fajniej”?
Oczywiście! Jak sobie przypominam jak spaliśmy w przeróżnych dziwnych miejscach, na przykład w sadzie, na jabłkach, kiedy rano budziliśmy się obolali. To się wspomina najmilej. Albo sytuacje, gdzie jedynym lusterkiem poza motocyklowym jest np. łyżka.
Jak zachęcisz czytelników do odwiedzenia Rumunii?
Warto tam pojechać dla widoków, dla ludzi. Tam jest wiele unikalnych miejsc, zjawisk, których już u nas nie ma. Nie wiem czy to zachęci, ale naprawdę warto.