W piątkowy wieczór (22 marca) w dużej sali kina Światowid zagrzmiało od decybeli wyemitowanych przez Marię Peszek. Koncert obył się na otwarcie Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Słowa „Czy to jest kochanie?”.
Marię Peszek można lubić, a można i nie lubić. Najczęściej emocje są bardzo skrajne. Nigdy nie kupiłem sobie płyty M. Peszek, a jej piosenki znam głównie z radia i internetu. Z pewnością trzeba przyznać wpadają one w ucho. Niektóre bardziej i pozostają w głowie na długi czas. Pod względem muzycznym zespół Marii Peszek robi świetne widowisko, a dla miłośników mocnego rockowego grania to naprawdę niezła gratka. Coś co dla mnie, osoby fotografującej koncerty, jest istotne to, że liczy się także to co widać na scenie. Dużo dymu wspomaganego wentylatorami w połączeniu z efektami świetlnymi zrobiły niezły show. No i sama artystka, nie jest osobą, która stoi statycznie na scenie, wręcz przeciwnie, podkreśla emocje charakterystyczną dla siebie choreografią.
W tym wszystkim mało estetyczne wydały mi się luźne spodnie artystki, które przy gwałtowniejszych podskokach opadały do połowy pośladków, a sama zainteresowana nie spieszyła się z ich podciąganiem, tym samy eksponując do publiczności swoją „dolną część pleców”. A tak poza tym pod względem muzycznym i wizualnym było nieźle, choć na sali kinowej było trochę za głośno.
Jednak o Marii Peszek nie można mówić w oderwaniu od jej tekstów. Jest to artystka, która w swojej twórczości mocno eksponuje poglądy osobiste. Epatuje swoim swoistym podejściem do patriotyzmu, do rodziny, do religii. Zwłaszcza to ostatnie szczególnie mocno, np. słowami „wisi mi krzyż”. Na mój gust jest to trochę budowanie kariery w okolicach skandalu, obrażaniu religii. Kolega, którego spotkałem po koncercie zagadnął mnie: - Ma jaja, co nie? Ja myślę że prowokowanie chrześcijan to łatwizna, pokrzyczą i przestaną, tylko za darmo reklamę zrobią. Odwagą było by to samo zrobić z symbolami muzułmanów.
Wiele słyszałem o kontrowersyjności najnowszej płyty, teraz już wiem o co chodzi. Na szczęście mam ten wybór, że nie muszę tego kupować ani słuchać.